Ta strona używa plików cookies.
Polityka cookies    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
Kocham Radzyń Podlaski

  Kochamy nasze miasto i jesteśmy z niego dumni!

SPORT I ZDROWIE

Wywiad Roberta Mazurka z kapitanem Krzysztofem Baranowskim: Kryzysy przychodzą na lądzie

„Radzyńskie Spotkania z Podróżnikami” zapraszają na spotkanie Krzysztofem Baranowskim – żeglarzem, kapitanem jachtowym, podróżnikiem i dziennikarzem, który jako pierwszy Polak dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską. Wydarzenie odbędzie się w czwartek 23 czerwca na Skwerze Podróżników w Radzyniu, gdzie Krzysztof Baranowski odsłoni swoją tabliczkę a następnie opowie o swoich samotnych podróżach. Początek o godz. 18.00 (wstęp wolny).

W oczekiwaniu na spotkanie zapraszamy do lektury wywiadu z kapitanem Krzysztofem Baranowskim, jakiego udzielił Robertowi Mazurkowi.

Skąd w chłopcu z Wrocławia zrodziła się pasja do żeglowania?

Mój dziadek, choć spokojny człowiek, miał awanturniczą naturę i zabierał mnie na pływanie po Odrze na poniemieckim kajaku składaku. Trzeba było solidnie wiosłować, a obok pływali żeglarze, nic nie robili a pływali szybciej. Wtedy postanowiłem zostać żeglarzem.

Swój pierwszy wielki rejs po Atlantyku odbył Pan w 1965 r. jako... kucharz. Czego on Pana nauczył?

Piętnaście miesięcy w ciasnym, rozkołysanym kambuzie (kuchni) było lekcją pokory i cierpliwości. Jako kucharz, a już wtedy dyplomowany kapitan, mogłem podpatrywać błędy i sukcesy mojego kapitana i to były bezcenne doświadczenia. Wreszcie nauczyłem się jak sobie dawać radę w małym zespole przymusowo zamkniętym na ciasnej przestrzeni. Tam powstawały pierwsze materiały do książki „Uczucia oceaniczne”.

Wspomniał Pan o doświadczeniach zdobytych podczas tego rejsu, które pozwoliły później m.in. dwukrotnie opłynąć Panu samotnie świat – na przełomie 1972 i 1973 r. oraz po 27 latach na przełomie 1999 i 2000 r. Czym różniły się te wyprawy?

Rejs 1972/73 na „Polonezie” odbywał się wokół Antarktydy na wschód trasą sztormową, którą do czasu mojego rejsu przepłynęło tylko 8 żeglarzy z różnych krajów. Był to więc rejs wyczynowy, by nie powiedzieć ryzykowny. Rejs 1999/2000 na „Lady B.” odbywał się na zachód przez Panamę trasą łagodnych wiatrów pasatów, którą pływają tysiące żeglarzy. Ale o ile ten pierwszy był na jachcie zbudowanym dla jednego żeglarza i do tego przygotowanym, jacht „Lady B.” był znacznie większy i powinno go obsługiwać 12 żeglarzy. A kapitan wkraczał w wiek emerytalny (śmiech).

Od zawsze intrygowało mnie, jak człowiek czuje się sam ze sobą na morzu? Pojawiały się u Pana chwile rezygnacji, załamania, momenty kryzysowe?

Jeśli żeglarz znosi dobrze swoje towarzystwo to nie ma problemów z samotnością. Kryzysy przychodzą na lądzie – chyba, że na morzu zabraknie wiatru.

A za czym najbardziej tęsknił Pan podczas samotnej podróży?

Ciepłym prysznicem, dobrym jedzeniem i damskim towarzystwem.

Obecnie żeglarze mają chyba łatwiej – jest nawigacja GPS, są telefony, łączność, laptopy. Miał Pan kiedyś sytuację, że zgubił się na środku oceanu?

Na oceanie nie można się zgubić i daleko od brzegu dokładna znajomość pozycji nie jest konieczna. Dopiero przy podchodzeniu do lądu nachodzą żeglarza wątpliwości i często czuje się zagubiony.

Zimą 1980 r. wypłynął Pan jachtem „Pogoria” razem z naukowcami na Antarktydę. Skąd taki szalony projekt?

Projekt rejsu na Antarktydę był bardzo racjonalny – chodziło o sprawdzenie, czy można transport polarników zrealizować na żaglowcu, który z natury rzeczy jest tańszy niż motorowiec. Okazało się, że rejs trwa dwa razy dłużej (i jest mało komfortowy) ale kosztuje 10 razy taniej.

Wypływając w drugi samotny rejs dookoła świata miał Pan już ponad 60 lat. Nie miał Pan wątpliwości, czy da radę?

Nie tylko miałem wątpliwości ale pewność, że nie może się udać. Z tym, że nie obawiałem się o swoją sprawność, ale stan techniczny jachtu.

Co dla Pana, jako kapitana jest najważniejsze na morzu?

Bezpieczeństwo załogi.

Zapewne przeżył Pan wiele sztormów, który z nich zapamiętał Pan najbardziej?

Sztorm 10°B na Oceanie Indyjskim, w jego południowej części.

W jakim stopniu wybór właściwego postępowania w trudnych warunkach pogodowych jest efektem wyszkolenia i rutyny, w jakim intuicji, a w jakim trzymania się procedur?

Wszystkie elementy są ważne, ale najważniejsza jest wytrzymałość jachtu.

Czy po skończonym rejsie łatwo jest wrócić do normalnego życia, do zwykłej szarej codzienności?

Nie jest łatwo, ale zwykłą, szarą codzienność można ubarwić planowaniem kolejnego rejsu.

Odwiedził Pan Trójkąt Bermudzki i co ważniejsze wrócił z niego cało. Na czym polega jego fenomen?

To dłuższy wykład z hydrologii choć do końca nie wiadomo jakie nieczyste siły tam działają.

Świat za burtą jest piękny i ciekawy. W które jego rejony najchętniej Pan powraca?

Za burtę nie powracam (śmiech). A z odwiedzanych krajów najbardziej podoba mi się Chile.

Kiedy wpadł Pan na pomysł utworzenia „Szkoły Pod Żaglami”?

W czasie rodzinnego rejsu na „Polonezie” w 1976/77. Razem z żoną zajmowaliśmy się uczeniem dzieci, żeby nie straciły roku szkolnego. Trud się opłacił i przerósł nasze oczekiwania. Stąd wziął się pomysł, by spróbować z całą klasą cudzych dzieci.

Czego, poza typowymi umiejętnościami związanymi z pracą na żaglowcach, uczy „Szkoła Pod Żaglami”?

„Szkoła Pod Żaglami” nie uczy żeglarstwa tylko realizuje program szkoły lądowej. A po lekcjach uczniowie stają się załogą, która (dzień i noc) obsługuje statek.

Jest Pan ojcem trzech jachtów – „Poloneza”, „Pogorii” i „Fryderyka Chopina”. Skąd wzięły się ich nazwy?

Nazwa „Polonez” wygrała w konkursie telewizyjnym, choć byłem na taką przygotowany. Nagrodę – rejs na tym jachcie wylosowała nastolatka z Chorzowa, Jadzia Geisler. Jacht ostatnio pięknie odnowiony jest własnością polskiego rezydenta Wysp Kanaryjskich i tam stacjonuje. „Pogorię” wymyślił Prezes TVP, Maciej Szczepański, który stał za sfinansowaniem budowy, a sam, jako początkujący żeglarz pływał po śląskim jeziorku o takiej nazwie. Wreszcie „Fryderyk Chopin” był pomysłem jednego z współkonstruktorów żaglowca stanowiącym nagrodę ustanowioną przez głównego konstruktora Zygmunta Chorenia.

A co się teraz z nimi dzieje?

„Polonez” stoi na Teneryfie i nie ma żadnych planów prócz lokalnych rejsów wokół wyspy. „Pogoria” żegluje po Morzu Śródziemnym i w lipcu przechodzi pod moje dowództwo. Z kolei „Fryderyk Chopin” pływa z „Niebieskimi Szkołami” (odpowiednik „Szkół Pod Żaglami” tylko za pieniądze) w rejsach przez Atlantyk na Karaiby i powrotem.

Kończąc chciałbym zapytać o najbliższe plany... jakie marzenia widnieją jeszcze na Pana horyzoncie?

Chciałbym zbudować jeszcze jeden żaglowiec – plany są gotowe.

W takim razie życzę ich spełnienia, stopy wody pod kilem i dziękuję za rozmowę.

Dziękuję i do zobaczenia w Radzyniu Podlaskim.

Komentarze obsługiwane przez CComment

Kategoria: